Urodziny „Dookie”

Gdyby „Dookie” było człowiekiem mieszkającym w Stanach Zjednoczonych, na pewno piłoby dzisiaj alkohol po raz pierwszy. No dobrze, legalnie po raz pierwszy, bo jak na dziecko Green Day’a przystało, swój pierwszy raz z napojami procentowymi zaliczyłoby zapewne kilka lat wcześniej. „Dookie” jednak nie jest 21-letnim Amerykaninem, tylko płytą, która zmieniła nie tylko karierę Green Day’a, ale także całego punku kalifornijskiego, choć jak niektórzy twierdzą, punku w ogóle. Album przyniósł zespołowi nie tylko sławę, ale też wielu wiernych fanów.

„Dookie” było zagrane kilka razy w całości na żywo, jednak najbardziej znanym koncertem był występ na Reading w zeszłym roku. Zachęcamy do oglądania.

 

Dwadzieścia lat Dookie – wywiad z Billiem dla Rolling Stone

„Wtedy chciałem po prostu pisać piosenki, z których byłbym dumny i które byłbym w stanie grać przez pięć lat”, mówi Billie Joe Armstrong, wspominając swoją postawę  sprzed dokładnie dwudziestu lat – 1 lutego 1994 roku został wydany trzeci album i debiut w wielkiej wytwórni jego zespołu, Dookie. Ma jeszcze inne, wcześniejsze wspomnienie, tuż po tym jak Green Day dostał z wyprzedzeniem pieniądze od Reprise Records, części Warner Bros., która wydała Dookie i która nadal jest wytwórnią Green Day’a. „Pamiętam, że myślałem”, mówi Armstrong, „Po prostu to nagrajmy i upewnijmy się, że mamy odłożone pieniądze, żebyśmy mogli zapłacić nasz czynsz, na wypadek, gdyby coś się stało”.

Oto co się stało: Armstrong, basista Mike Dirnt i perkusista Tre Cool z dnia na dzień zostali gwiazdami rocka. Dookie błyskawicznie pokryło się platyną, potem podwójną platyną, ostatecznie sprzedając się w ponad szesnastu milionach kopii na całym świecie i wynosząc Green Day’a z rodzinnego hardcore-punkowego podziemia w Berkeley na areny i stadiony. Z jedenastoma studyjnymi albumami, łącznie z wielokrotnie platynową operą American Idiot, Green Day jest obecnie najbardziej wziętym punkowym zespołem na świecie.

Armstrong, Dirnt, Cool i prezes Warner Bros. Rob Cavallo – który, jako młody pracownik A&R*, podpisał kontrakt z Green Day’em w 1993 roku i razem z nimi wyprodukował Dookie – wszyscy mówili na łamach najnowszego numeru Rolling Stone o Dookie, jego tworzeniu i dramatycznym, komercyjnym następstwie. Poniżej prezentujemy wybrane fragmenty mojej rozmowy z Armstrongiem, który pozostaje zaskoczony ciągłym i oryginalnym wpływem albumu. „Nasi fani dzielą te chwile – ‘Gdzie byłeś, kiedy po raz pierwszy usłyszałeś Basket Case?’” mówi. „Właśnie tego chciałem – są dotknięci tą płytą z taką pasją, jaką ja w nią włożyłem”.

Kiedy zauważyliście, że interesują się wami wielkie wytwórnie? Wasz drugi album, Kerplunk, został wydany przez niezależną wytwórnię Lookout w styczniu 1992, tuż po tym jak Nevermind Nirvany zostało numerem jeden. Łapaliście wiatr w żagle?
Pamiętam, że [założyciel Lookout] Larry Livermore mówił, że dzwoniły do niego wielkie wytwórnie. Zignorowaliśmy to. Nie wiedzieliśmy, co to znaczy. Myśleliśmy, że to głupie żarty. Wokół było mnóstwo drugo- i trzeciorzędowych Nirvan i Soundgarden – nie pasowaliśmy do tej formy. Wytwórnie tak naprawdę nas nie szukały.

Tak właściwie, to owszem. Staliście się przedmiotem licytacji między Geffen, Columbia i Reprise
Mieliśmy całkiem duże wsparcie. Ale nikt nie wiedział, co to było za wsparcie, ponieważ stały za tym super-małe fanziny, dzieciaki wprowadzające nas na salony lokalnych weteranów. Koleś z Geffen popatrzył na mnie: „Wyprzedaliście koncert w City Gardens [w Trenton, New Jersey]? Mieliśmy też sprzedane wszystkie bilety w Whisky A Go Go [w Los Angeles]. Nawet ludzie z Warner Bros. reagowali „Cholera jasna!”.

To był krytyczny zwrot w waszej przyszłości. Jak wyglądały spotkania? I dlaczego zdecydowaliście się na Roba Cavallo i Reprise?
Prawdopodobnie byliśmy naćpani. Muszę to przyznać. Zawsze byliśmy na haju [śmiech]. To był mglisty proces eliminacji.

Ale mieliśmy jasny pomysł na to, co chcemy robić: „Ja gram na Blue [jego pierwszy poważny instrument, kopia Stratocastera otrzymana w prezencie świątecznym, gdy miał jedenaście lat]. Mike będzie starał się wydobyć najlepszy dźwięk z basu. Chcę używać jednego wzmacniacza. To wszystko, czego potrzebujemy”. Tak skończyliśmy, robiąc to nagranie .

Nagrywaliście w domu, w Berkeley, ale w wielkim studio Fantasy. To była spora różnica technologiczna i wizualna w porównaniu z waszymi wczesnymi nagraniami. Czuliście, że tam jest wasze miejsce?
To miejsce miało zdecydowanie klimat lat siedemdziesiątych, wszędzie był mahoń i inne drewno. Chcieliśmy wejść do jakiegoś skarbca i zobaczyć wszystkie mistrzowskie taśmy Creedence Clearwater Revival.

Ale czułem, że tam należymy. Wyprodukowanie naszego pierwszego albumu kosztowało 700$. Kerplunk około 1200$. „Nagrajmy to tak szybko, jak możemy – bo nie mamy wyboru” [śmiech]. Wtedy nauczyłem się, jak ustawić dobry dźwięk, uzyskać najlepsze brzmienie gitary. Miałem możliwość spokojnego nagrania wokalu. Pokochałem to doświadczenie.

Czy mieliście już wszystko gotowe do zagrania, gdy weszliście do studia?
Mieszkaliśmy na rogu Ashby i Telegraph w Berkeley. Mieliśmy pomieszczenie, które dzieliliśmy z innym zespołem, East Bay Weed Company, a na górze mieszkali ludzie, których znaliśmy. Cały dom był komunalny. Mieliśmy tam próby każdego dnia.

Gdy wróciliśmy do domu z trasy Kerplunk, miałem czterościeżkowy rejestrator dźwięku. Bawiłem się z nim, robiłem demówki, na których tylko ja grałem. Ostatecznie powstało „She”, „Sassafras Roots”, „Pulling Teeth” i „FOD”. To pomogło stworzyć ten obnażony dźwięk. Nagrywałem piosenkę i jeśli nie miałem do niej przejścia, grałem kolejny wers. Potem pokazałem piosenki Mike’owi i Tre’owi.

Jaką pierwszą piosenkę zagraliście pierwszego dnia w studio?
Prawdopodobnie [otwierająca album] „Burnout”. Było nerwowo. Czuliśmy się jak małe dzieci w sklepie ze słodyczami. Ale Mike i Tre byli spięci. Ten album był czymś najpoważniejszym, co kiedykolwiek graliśmy. Byliśmy gotowi. Nie chcieliśmy być jednym z tych zespołów, które zostają w studio. Słyszeliśmy o wytwórniach mówiących zespołom: „To jest źle. Zróbcie to jeszcze raz” – przerażające historie wydania wszystkich tych pieniędzy. Pomyśleliśmy:  „Pieprzyć to. Nagramy to i z głowy”.

Czego nauczyłeś się o sobie jako tekściarzu, kiedy napisałeś i nagrałeś piosenki na Dookie? Na płytach z niezależnej wytwórni chodziło po prostu o nagranie kawałków. Ale „Longview”, „Basket Case”, „When I Come Around” i „She” miały być puszczane w radio, grane na największych koncertach w waszej karierze. Green Day nie skupiał się już na szybkości, a na trwającym wpływie.
Dla mnie ważne było, by mieć własne zdanie – i być indywidualistą. W tamtym czasie było sporo zawodzenia w muzyce rockowej. Z natury jesteśmy ekstrawertykami. I to właśnie spotykało się z uznaniem w naszych piosenkach. Wiedzieliśmy, że wkraczamy w przestrzeń zespołów, których nie lubiliśmy. Było dla nas ważne by być sobą, choćby nie wiem co, i mieć niefrasobliwe nastawienie do tego. Pieprzyć to – życie jest dosyć głupie.

Ale nie ma niczego głupiego w słowach do „Basket Case” [o atakach paniki Armstronga], „When I Come Around” [o jego związku z przyszłą żoną Adrienne] czy „FOD” [znane też jako „Fuck Off And Die”]. Sugerują, że koleś, który żył w tych piosenkach, nie był tak szczęśliwy jak ten, robiący nagranie.
Tak myślę, zaczynając od otwierającego wersu „I declare I don’t care no more” [w „Burnout”]. Często byłem naćpany. To było ponure uczucie. Szukasz kogoś, kto potwierdzi twoje szaleństwo. „FOD” było o zobaczeniu konkretnej osoby i chęci przywalenia jej. Teraz się z tego śmieję. Ale to były prawdziwe uczucia. Wszystko było takie szalone. Kiedy byliśmy w niezależnej wytwórni, było spokojnie. Teraz pod wieloma względami czuję się, jakbym spalił mój dom.

„Basket Case” stało się narodowym hymnem tego frajera. Ale powiedzieć, że jest o atakach paniki, to ograniczenie. To o przechodzeniu przez wielkie zagubienie. Myślę o piosence takiej jak „American Idiot” jak o uczuciu: okej, jest mnóstwo chaosu na świecie, ludzie się mordują. Nie ma możliwości by nadać sens światu takiemu jak ten. Czujesz się jak jego ofiara. Tak samo jest z „Basket Case”.

Dlaczego zamieniłeś płcie w trzeciej zwrotce piosenki? Dziwka jest „nim”.
Chciałem rzucić wyzwanie sobie i każdemu, kto mógłby być słuchaczem. To także patrzenie na świat i mówienie: „To nie jest czarne i białe jak myślisz. To nie jest prostytutka twojego dziadka – czy może była”. Ten album porusza też często kwestię biseksualności.

Widać to szczególnie w „Coming Clean”. Zaczyna się wersem: „Seventeen and strung out on confusion”. Miałeś siedemnaście lat, kiedy to napisałeś?
Nie. To mogłaby być każda inna liczba. To była piosenka o odkrywaniu siebie. To są te różne uczucia, które możesz mieć w stosunku do tej samej płci, płci przeciwnej, byciu w Berkeley, a potem w San Francisco. Ludzie pokazują to, kim się czują: gejem, biseksualnym, transgender, kimkolwiek. A to otwiera coś w społeczeństwie, które staje się bardziej tolerancyjne. Teraz małżeństwa homoseksualne zaczynają być uznawane.

 Czy doszedłeś poprzez tą piosenkę do jakiegoś wniosku odnośnie swojej seksualności? Czy może byłeś tylko zainteresowany pytaniem?
Myślę, że to proces odkrywania. Chciałem spróbować wszystkiego [śmiech]. Ale ożeniłem się z Adrienne rok później.

A wasz pierwszy syn urodził się w 1995 roku.
To było szalone. Dookie wyszło w lutym [1994]. Wziąłem ślub w czerwcu. Byłem wtedy bardzo impulsywny. Sądzę, że spontaniczne zachowanie miało na celu zrównoważyć chaos w moim życiu.

Czy nazwanie swojego pierwszego wielkiego albumu od ekskrementów było błędem? Będę szczery: początkowo miałem problem z przejściem od szczeniackiego tytułu do piosenek na płycie.
Myślę, że dużo osób go miało, chociaż po czasie się do tego przekonali. Oczywiście była to kwestia ćpania. Naprawdę. Paliliśmy mnóstwo trawy. „Hej, stary, nie byłoby zabawnie, gdyby…”

Ale ja myślałem o nagraniu Sonic Youth „Goo”. Kiedy daliśmy tytuł Richiemu Bucherowi, powiedział: „Okej”. Dostaliśmy to z powrotem i teraz mamy psy zrzucające gówno na Berkeley [śmiech]. Nie wiem, stary. To była jedna z tych spontanicznych chwil. Wtedy nas to nie obchodziło.

Tak właściwie, grafika była za dobra i zabawna, zapełniona dowcipami, jak na książeczkę do płyty CD.
Możesz zobaczyć tam Angusa Younga [z AC/DC] oraz kobietę z okładki pierwszego albumu Black Sabbath.

Lubię psa, wylewającego kubełek gówna z dachu na kobietę niżej, która rzuca: „Och, moje latte” – jak nic prztyczek w stronę dorobkiewiczów, opanowujących radykalne punk-rockowe Berkeley.
Jest mnóstwo nawiązań do rodzinnego miasta. Był taki koleś, który miał zwyczaj uprawiać jogging – jest tutaj. Był fotograf z 924 Gilman Street. Też tutaj jest.

To sugeruje, że mimo wszystkich ostrych sprzeciwów ze strony środowiska hardcore-punkowego dla podpisywania kontraktu z wielką wytwórnią, wasz pierwszy album w jednej z nich nie był szczególnie daleki od waszych undergroundowych korzeni i ideałów.
Cokolwiek ktoś o nas powiedział – nie będę trzymał tego przeciw nim, Maximum RockNRoll czy komukolwiek. Dużo się dzieje przez dwadzieścia lat. Oni też musieli się zmienić. Muszą być odpowiedzialni za gówno, które zrobili.

Jedyne co mogę zrobić, to być odpowiedzialnym za gówno, które ja zrobiłem, cokolwiek by się nie stało. Ich zdanie… Większość ludzi już tak nawet nie myśli. Nie mogę przez wieczność trzymać czyjegoś piętnastoletniego „ja” przeciw nim.

 

*A&R to specjalny dział, który zajmuje się wyszukiwaniem nowych zespołów dla wytwórni.

Oryginał: http://www.rollingstone.com/music/blogs/alternate-take/dookie-at-20-billie-joe-armstrong-on-green-days-punk-blockbuster-20140203

Tłumaczenie dla green-day.com.pl: Jaszczurka

Dwadzieścia lat Dookie

To, co w styczniu 1994 roku wydawało się niemożliwe, w lutym stało się rzeczywistością. Wraz z wydaniem albumu Dookie, Green Day zyskał światową sławę i uznanie. Czternaście (praktycznie piętnaście) prostych piosenek i okładka rodem z komiksu złożyły się na piorunującą całość. Teksty o masturbacji, problemach psychicznych, zawodach miłosnych do tej pory wyśpiewywane są przez setki fanów z całego świata, a chwytliwe riffy brane na tapetę przez gitarzystów. Minęło całe dwadzieścia lat – w tym czasie zespół zdobył mnóstwo fanów, zagrał setki koncertów, świętował sukcesy, ale też i zmagał się z różnymi problemami. I chociaż na twarzach przybyło zmarszczek, to grając Dookie na żywo w 2013 roku, panowie bawili się jak przed dwudziestoma laty, a tłum zgromadzony na Reading Festival, musiał nieco przypomnieć im pamiętny Woodstock. Tylko błota jakby trochę mniej…

Hity roku 1994, które wpłynęły na przemysł muzyczny

Stacja radiowa, KPCC opublikowała krótki artykuł dotyczący hitów roku 1994, które wywarły duży wpływ na przyszłość przemysłu muzycznego. Na przestawionej przez autora liście nie mogło zabraknąć albumu Green Day’a – „Dookie”. Wraz z nim na liście pojawiły się albumy takich wykonawców jak Oasis, Beastie Boys czy też TLC.

Myślę, że każdy z nas umie odpowiedzieć dlaczego właśnie album „Dookie” wpłynął na przyszłość muzyki:

źródło: scpr.org