tumblr_ons7lesVQD1w4gr6eo1_1280

A Backstage Conversation With Green Day – tłumaczenie wywiadu cz. 2

Druga część wywiadu z magazynu Rolling Stone. Tym razem na pytania odpowiadają jedynie Mike i Tre. 

Jak leci trasa?
Dirnt:
 Świetnie. Niesamowity koncert w Duluh w stanie Georgia. Były tam wspaniałe momenty. Czasami gdy jesteś na backstage’u myślisz „OK., jak zareagują? Jaki będzie ten koncert?” Ale zawsze okazuje się być bardzo symbiotyczny. Współpracujemy ze sobą [zespół z publicznością] i spędzamy miło czas. Myślę, że powinniśmy być wdzięczni za możliwość ponownego spotkania się w tym samym miejscu.

Byliście poza trasą przez prawie cztery lata. Tęskniłeś?
Dirnt:
Tak. To w sumie zabawne. Bardzo ciężko trenowałem. Pewnego dnia biegałem dookoła jeziora w Oakland, nagle zatrzymałem się na sekundę i zacząłem spacerować. Zastanawiałem się: „Dlaczego tak ciężko trenuję? Nie mam chyba po co?” To było w pewnym sensie śmieszne. Ale na koniec tego dnia był w pełni zasłużony odpoczynek. Dobrze jest docenić trasę i chcieć do niej wrócić. Ale chodzi o to, by naprawdę chcieć. A równa się to z nagraniem świetnego albumu. Moim zdaniem mamy świetny album. Gramy połowę piosenek z niego na koncertach i fani je uwielbiają.

To nietypowa sprawa. Większość trzydziestoletnich zespołów włączonych do Rock and Roll Hall of Fame wydaje jedną nową piosenkę, jeśli w ogóle.
Dirnt:
Zabawne, że o tym wspomniałeś. Kiedy dostaliśmy się do Rock and Roll Hall of Fame, myślałem sobie „Co to oznacza? Czy po tym wszystkim nadal jesteś istotny? Czy odstawiasz się na półkę razem z nagrodą?” Nie wiem, ale to ostatnia rzecz, jakiej chcieliśmy. Ale myślę, że brak pośpiechu, zebranie się razem i robienie tego, co przychodziło nam naturalnie, prowadziło do tego albumu [Revolution Radio]. To był naprawdę naturalny proces tworzenia. Nie było nikogo poza mną, Billiem i Tre’em. Jakiś przyjaciel mógł okazjonalnie wpaść i pomóc ze sprawami technicznymi, ale nic poza tym. To wszystko sprawia, że czuję się, jakby to był początek nowego rozdziału.

Zespołom jest bardzo łatwo ślizgać się po swojej przeszłości, ale nigdy się na to nie zdecydowaliście.
Dirnt:
Tak. Nasz zespół nigdy nie zamknął się w takiej skorupie, co czasami działało także na naszą niekorzyść.
Były takie czasy, mam na myśli Uno, Dos, Tre… Nie wiem, co ludzie o nich myślą, ale przesłuchałem je pewnej nocy i są genialne. Nie obchodzi mnie, co sądzą inni. To wiele do przyswojenia naraz. Ale są tutaj do odkrycia przez nowych fanów Green Day’a, czasami też przez tych starych. Warning kiedyś był postrzegany mniej więcej jak „Co wy kurwa wyprawiacie?”. Nie był sukcesem, ale teraz jest ulubioną płytą dla wielu fanów Green Day’a.

Mogę sobie wyobrazić, że za kilka lat fani będą patrzeć inaczej na Uno, Dos, Tre.
Dirnt:
Tak myślę. To było dużo do przyswojenia. I powiedzmy sobie szczerze, Green Day nigdy nie odszedł całkowicie. Może się wydawać, że zniknęliśmy na cztery lata, ale tak nie było.

Jednak nie gracie żadnej z tych piosenek w tej trasie.
Dirnt:
Nie, jeszcze nie teraz, bo nowa płyta jest bardzo dobrze odbierana. Mamy fajne problemy. Gramy teraz przez dwie i pół godziny. Bez problemu moglibyśmy zamienić to na czterogodzinny set Springsteena, ale myślę, że upakowujemy całą jego energię w dwie i pół godziny. Poza tym w pewnym momencie publiczność jest wykończona.
Słyszałem, jak ktoś kiedyś mówi „Zagrali kilka coverów, w których miejsce mogliby wcisnąć więcej ich starego materiału, ale nie jest źle, skoro zagrali 33 piosenki”. Pierdol się. Kto [inny] gra 33 piosenki? Nie mówiąc o tym, że niektóre z nich trwają siedem albo dziewięć minut. Daj spokój, człowieku. Odczep się.

Czy uważasz, że bardziej doceniasz wszystko, co dał ci Green Day teraz, gdy jesteś starszy?
Dirnt:
Uważam, że wszyscy wraz z wiekiem bardziej doceniają to, co mają. Nienawidzę mówić, że młodość traci się na głupie rzeczy, bo to idiotyczne, ale wydaje mi się, że gdy zdajesz sobie sprawę co masz, nie chcesz tak długo spać czy marnować czasu. To dziwne, ale wcześniej w karierze nie zatrzymywałeś się, by powąchać róże, bo byłeś zbyt zajęty zrywaniem ich.

Przeszliście bardzo szybko od grania w klubach do Woodstocku ’94.
Dirnt:
Tak, od 2000 do 10 000 ludzi. To wielki skok. Wiedzieliśmy, że to jedyne, co możemy zrobić. To znaczy nie zamierzaliśmy wrócić na studia. Nie zamierzałem wrócić do przyrządzania jebanych owoców morza. To wspaniałe zajęcia, są w porządku, ale to [granie] było moją pasją. W końcu musisz wrócić do czegoś, czym się pasjonujesz.

Przychodzi Tre.

Hej, Tre. Opowiedzcie mi swój typowy dzień w trasie.
Cool:
Cóż, wjeżdżamy do miasta na złotych rumakach z wyciągniętymi mieczami! Nie, wydaje mi się, że w pierwszej części dnia staramy się zaadaptować w środowisku, w którym jesteśmy. Kiedy idę na koncert zespołu do areny, czuję, że to wielkie miejsce. Sunę przez obiekt, by znaleźć swoje siedzenie. Ale kiedy przyjeżdżamy zagrać do takiej miejscówki, spędzamy popołudnie, starając się ją oswoić, by czuć się tu swobodnie. Chcemy, by było tu jak w domu. Schowam pałeczki w najwyższych rzędach siedzeń.

Dirnt: Ciężko powiedzieć, kiedy zaczyna się dzień w trasie, bo musisz zacząć od końca koncertu poprzedniego wieczoru. Kończysz koncert, jedziesz pięć godzin w autokarze po drogach, które są chujowe, bo nasze podatki idą na jakieś gówna, więc nie możesz zasnąć. Ostatniej nocy nie spałem do szóstej rano i obudziłem się w południe. Potem zacząłem się rozciągać. Golisz się i robisz wszystko inne, potem oglądasz miejsce koncertu i robisz soundcheck. Zawsze staramy się zrobić jedną próbę na miejscu, więc wiemy, że wszystko będzie brzmieć dobrze. Potem coś jemy, znowu się rozciągam, ćwiczę, a potem się trochę wygłupiamy.

Byliście głównym głosem antywojennego ruchu podczas prezydentury Busha. Jakie są wasze zobowiązania w erze Trumpa?
Dirnt:
Na początku poddawałem w wątpliwość wszystko, ale poczułem, że prowadzi to do podziałów. A przecież posiadanie innego zdania nie oznacza od razu chęci dzielenia ludzi i zachowania statusu quo. To prowadzi tylko do dezorganizacji

Cool: Myślę, że mamy obowiązek robienia fajnego show i grania koncertu, który jest niezapomniany, energetyczny, który szerzy radość i otwartość umysłu. Jeśli bycie tolerancyjnym i radosnym jest niezgodne z twoimi poglądami politycznymi, wtedy wiesz, pierdol się.

Nie chcecie, żeby cały koncert był jednym wielkim „Fuck Trump”.
Dirnt:
Nie chcę. To nas nie definiuje. To znaczy American Idiot nie był wielkim „Fuck George Bush”. To było osobiste zagadnienie, które napisał Billie. „I don’t want to be an American Idiot.” Pierwszy raz w życiu oglądamy pieprzoną wojnę, która ma miejsce w telewizji i mówimy „to bzdura”. Ale to [American Idiot] nie było nagranie Busha. I z pewnością nie przypiszę tego Trumpowi, mówiąc, że to płyta o nim. Dostaje wystarczająco dużo rozgłosu medialnego. Skoro o tym mowa, sztuka American Idiot bardzo mu się podobała.

Widział ją?
Dirnt:
Tak. Pomyślałem: „Co on do kurwy robi tutaj na premierze? Ten koleś jest na otwarciu każdego przedsiębiorstwa.” W każdym razie ta płyta [Revolution Radio] nie jest o nim. Byliśmy w Paryżu, odbywały się wybory, poszliśmy do łóżek i nagle, gdy się obudziliśmy, było zupełnie inaczej. Wiele piosenek i ich znaczenia zyskały wtedy nad sobą wykrzyknik.

Cool: Większość nagrania była tworzona przed tym, jak zaczęło się wyborcze obrzucanie się błotem.

Dirnt: Nawet przed ogłoszeniem kandydatów.

Cool: Ale kocham nasz kraj. Mój ojciec służył w armii. Od zawsze dorastałem w silnym poczuciu przynależności jako Amerykanin. Ale byłem też w kontrkulturze i pochodzę z miejsca, gdzie panował strach przed policją. Więc byłem anty-rządowy, ale jednocześnie kochający swój kraj. Trochę ironiczny sposób wychowywania.

Często widzę zespoły, które spychają muzyków koncertowych na bok sceny, za kurtynę albo wręcz pod scenę. Nigdy nie zrobiliście czegoś takiego z waszymi dodatkowymi muzykami.
Cool:
Jason Freese jest diabelnie przystojny. Nie będziemy go ukrywać. I w Green Dayu nie ma ściemy. Nie bawimy się w żadne sztuczki. Nie chowamy nigdzie muzyków. Dostajesz to, co widzisz. Jesteśmy tylko grupką starych gości grających muzykę przez wzmacniacze z mikrofonami na naszych instrumentach. To staromodne. To surowe. To brutalnie szczere.

Kiedy rozmawiałem z Billiem Joe, powiedział że dzieli waszą historię na „przed-American Idiot” i „po- American Idiot”. Zgadzacie się z tym?
Dirnt:
Ja podzieliłbym ją na trzy części: van, autokar, samolot.

Cool: I teraz mamy powrót do autokarów.

Dirnt: Powrót do autokarów. Autokary i samoloty.

Co chcecie osiągnąć w następnej dekadzie?
Dirnt:
Mam wrażenie, że Revolution Radio w pewnym sensie potwierdziło rozpoczęcie nowego rozdziału w naszym życiu, ale nigdy nie myślimy za dużo naprzód. To po prostu tworzenie, tworzenie i staranie się, by pozostać zajebistym.

Cool: To też kwestia pamiętania o naszej przeszłości. Myślę, że dużo starszych zespołów zostanie kapelą-muzeum, mówiącą „O stary, wszystko było lepsze w latach ’80 lub ’60” czy kiedy tam był ich szczyt sławy. Inni powiedzą „Nie chcę gadać o mojej przeszłości. Jestem tutaj by promować mój nowy album.” Zdaliśmy sobie sprawę, że mamy piosenki ciągnące się przez pokolenia i że właściwie dorastaliśmy z naszymi fanami. Więc chcemy iść naprzód, ale ciągle cenimy sobie przeszłość, pokazujemy ją i napierdalamy starymi piosenkami, choć jednocześnie ciągle piszemy nowe kawałki.

Dirnt: Przyszłość zaprezentuje nam swoje wyzwania i na to czekam. Odkąd staliśmy się trochę bardziej dojrzałymi dorosłymi, zawsze chcieliśmy zestarzeć się i zmądrzeć.

Cool: Tak długo jak każdy dzień będzie oznaczał nowy kubek Oakland Coffee, wtedy wszystko będzie w porządku.

 

Źrodło: http://www.rollingstone.com/music/features/green-day-on-trump-american-idiot-bands-future-w473166

Jaszczurka

Twierdzi, że została przeznaczona Green Day’owi w dniu narodzin, ponieważ przyszła na świat w roku wydania Dookie. Kiedy nie wyżywa się literacko, pisząc artykuły na stronę, studiuje medycynę weterynaryjną. Jej życiowy cel to przybicie piątki z Jeffem. Kontakt: